Bazarnik Władysław – rozdział 29.

Wspomnienia
sierż. AK Władysław Bazarnik „ZOSIK”.     Czatkowice Górne, 1966 rok.

29.

Współpraca z oddziałem Armii Ludowej.

Atak na żelazny szlak

Kolejówka”.

W osłonie działań paraliżujących ruch transportów wroga na tak ważnej linii zaopatrzenia frontu wschodniego jaką jest linia kolejowa Katowice – Kraków – Przemyśl – Lwów.

Była jesień 1941 roku. Przez kilka dni Adam Żbik nie dawał mi spokoju.

  • Pożycz mi, pożycz mi, pożycz mi rkm.

  • Pożycz tyko na jedną noc.

  • Na jedną akcję !

  • U ciebie i tak leży bezużytecznie.

  • Znając waszych dowódców śmiem twierdzić że i tak nie prędko użyjesz go właściwie.

Z przekonaniem argumentował.

Początkowo zaskoczony faktem posiadania przez niego wiadomości o rkm-ie, i jego wywodami, zaprzeczyłem faktowi posiadania broni oraz przynależności do armii podziemnej.

  • Wiem i to na pewno! Oznajmiał.

  • Skąd ?

  • Nie mogę powiedzieć.

Mój upór nie zniechęcał go. Wyciągał coraz to nowe argumenty, koleżeńskości, patriotyzmu. Zniecierpliwiony jego natarczywością, zaciekawiony jego przynależnością o której otwarcie i szczerze nie mówił , mający na uwadze rozszyfrowanie go, uległem ale postawiłem warunek. Warunek, który myślałem skrycie że zniechęci go do dalszych nalegań.

  • Pożyczyć nie mogę ! Oświadczyłem.

  • Ale jeśli już tak potrzebny, to pójdę z nim jako obsługa.

  • Powiedz, co to za akcja ?

Nie bardzo był zadowolony z takiego postawienia sprawy. Ale po namyśle zdecydował się.

  • Dobrze chodź, ale naprzód nic nie będę ci ujawniał, jak i co !

  • Potem zobaczysz.

Trochę przyjąłem to jako nieufność, ale nie wypadało mi się już wycofać. Tym bardziej że całość jego postępowania bardzo mnie irytowała. Zgodnie więc z ustaleniami, na oznaczony dzień oczyściłem rkm. Do chlebaka przygotowałem dwa pełne zapasowe magazynki i luzem sto dwadzieścia naboi, i o godzinie dziewiątej wieczorem oczekiwałem Adama pod ustalonym krzakiem na miedzy przy skałce w pobliżu opuszczonego domu Władysława Wyrwy. Noc była pogodna. Adam przybył punktualnie.

  • O jaka fajna maszynka !

Zachwycał się rkm-em.

  • Ja też mam !

Okazał z dumą wyciągnięty z za pasa spodni pistolet Nagant.

Ruszyliśmy przeskakując rzekę, łąkę, w kierunku „ Bartlowej”. Przy przejściu szosy Adam ubezpieczał. Liniami przez las dotarliśmy do miejsca rozgałęzienia drogi Krzeszowice – Miękinia – Nowa Góra. Ubezpieczony przeskok przez pustą drogę w kierunku na zachód. Po prawej w mroku nocy słychać było ujadanie psów strzegących zabudowań Olchówek. Uciążliwy marsz polnymi drogami i na przełaj przez pola trwał dość długo. Dopiero gdzieś około godziny jedenastej dotarliśmy w pobliże rosnącego wśród pól zagajnika drzew i krzewów.

  • To tu !

Rzekł Adam.

  • Pozostań chwilę, ja pójdę i sprawdzę czy nasi już są i czy jest bezpiecznie.

Zaległem pod miedzą, Po chwili wrócił.

  • Chodź są !

Weszliśmy w zagajnik. W mroku majaczyło pięć stojących sylwetek. Dwie opierały się na karabinach. Powitanie szeptem.

  • Czołem.

I jeden z nich zagaił.

  • Powtórzę zadanie na dziś !

  • Cel.

  • Zakłócenie ruchu wroga na linii Katowice – Kraków, przez unieruchomienie semaforów i przecięcie połączeń telegraficznych, telefonicznych posterunku odstępowego „ Wola Filipowska”,

  • Działania powinny spowodować nieprzewidziane zatrzymanie pociągów i trudności w ruchu.

  • Przecięcie pędni semaforów wykonają Staszek i Pietrek.

  • Ja i Adam przetniemy przewody telefoniczne i telegraficzne.

  • Reszta, a jest nas nieprzewidzianie o jednego więcej, stanowić będą ubezpieczenie.

  • Dowódcą ubezpieczenia będzie Karol.

  • Stanowisko osłony znane, wskazane podczas obserwacji na miejscu.

  • Prowadzę i dowodzę – Ja.

  • Zabrać kleszcze ! Przygotować broń i maszerujemy !

I polną drogą w kierunku na południe pomaszerowaliśmy utykając po nierównościach i koleinach. Maszerowałem w kolumnie na przedostatnim miejscu. Za mną jeden z karabinem, który przejął od Adama chlebak z zapasowymi magazynkami i amunicją. Na podejściu do szosy Krzeszowice – Dulowa postój. Po chwili świst wysłanego na rekonesans . Znak że droga wolna. Szybki doskok do drogi i po chwili jesteśmy na drugiej stronie. Jeszcze parę set metrów marszu przez łąkę, potem piaszczystym pastwiskiem, i zalegamy wszyscy przy jakichś nieukończonych fundamentach domu, stojących samotnie na niewielkim wzniesieniu gruntu. Przed nami ciemniejsza linia krzaków za niziną łąki, za łąką połyskujące cztery nitki szyn linii kolejowej. W prawo od nas około dwieście trzysta metrów, na tle jaśniejącego horyzontu, czerwone oko semafora.

  • Osłona tu zajmie stanowisko !

  • My zdążamy tam !

  • Odwrót po wykonaniu zadania , tu !

Wydaje ostatnie dyspozycje dowódca.

Po chwili cztery sylwetki znikły w mroku zalegającym nad łąką. Ustawiłem rkm. za rogiem ściany, z kierunkiem na czerwone światło semafora, i usiadłem pod ścianą fundamentów, czując w nogach przebyte kilometry polnych dróg. Dowódca osłony uzbrojony w karabin staną obok pod ścianą z zadaniem obserwacji przedpola, a drugi uzbrojony w pistolet mający chlebak przykucną przy mnie. Trwaliśmy tak w milczeniu zapatrzeni w kierunku wysuwającego się właśnie zza horyzontu na południowym wschodzie świetlistej półkuli. Wschodził księżyc. W około robiła się jaśniej.

  • Nie dobrze.

  • Za jasno się robi.

Szepnął mój współtowarzysz.

  • A cha.

Przytaknąłem nie bardzo skory do nawiązania rozmowy.

Upłynęło już jakieś dwadzieścia minut, a w około zalegała cisza, która nastrajała senność. Głowa zaczęła ciążyć. Prawie z pół drzemki wyrwał mnie nagle dochodzący od zachodu gwizd syreny parowozu i stukot kół pociągu. Po chwili gwizdy syreny powtórzyły się kilkakrotnie i z dala dobiegł wyraźny zgrzyt hamulców i przeciągły szum hamowanego pociągu. To pociąg jadący od strony Dulowej hamował przed semaforem posterunku odstępowego.

  • Nasi unieruchomili semafor.

  • Pociąg stanął.

Powiedział obserwujący przedpole, dowódca ubezpieczenia.

Miarowe sapanie parowozu dochodzące z oddali potwierdzało przypuszczenie. Naraz od Krzeszowic dało się słyszeć miarowe, doniosłe, głośne -fu, -fu, -fu, ciężko pracującego parowozu. I z tej strony się pociąg jadąc na wzniesienie. W niedługim czasie przyćmione światła jego parowozu zakwitły w polu widzenia na torze naprzeciwko naszej pozycji. Parowóz zaczął też dawać sygnały syreną. To maszynista domagał się wolnej drogi i podniesienia semafora, którego czerwone oko lśniło wśród nocy, zabraniając mu dalszej jazdy. Parowóz gwiżdżąc raz po raz, zaczął zwalniać. I ten pociąg zaczął przystawać. W tym momencie nadbiegli nasi. Ciężko sapiąc, jeden przez drugiego mówili.

  • Gotowe !!

  • Zrobione !!

  • Semafory unieruchomione !!

  • Łączność przerwana !!

  • Nim nawiążą łączność, naprawią uszkodzenia upłynie sporo czasu!!

  • Zrobi się korek !!

  • Powstaną opóźnienia !!

Słuchając ich głosów mimo woli obserwowałem zwalniający pociąg. Parowóz pociągu dojeżdżał chyba gdzieś do semafora a naprzeciwko nas sznur wagonów przystawał. Naraz krzyknąłem z cicha do swoich !

  • Patrzcie !!

Wszyscy zwrócili oczy w tę stronę . W polu widzenia trochę w przód od nas, od strony pociągu z za rosnących wzdłuż toru krzaków zaczęły wybiegać przygarbione sylwetki i biegnąc przez łąkę na skos w kierunku majaczących w ciemnościach, w oddali zabudowań i drzewom otaczającego je sadu.

  • Jedna – druga – trzecia – piąta.

  • Uwaga gotować się do odskoku.

Szepnął dowódca, przerywając obserwację.

Poderwaliśmy się wszyscy przywierając narazi do ściany. I w tym momencie, powietrzem wstrząsną huk wystrzałów.

Ta – ta – ta – ta – ta , zagrzmiała gdzieś o końca pociągu salwa karabinu maszynowego. I smugi pocisków świetlnych zajaśniały ponad łąką, przez którą przebiegały schylone postacie.

  • Pewnie ktoś ucieka z pociągu i do niego strzelają.

Szepnął jeden z naszych.

  • Może to transport więźniów i obstawa pociągu ostrzeliwuje uciekinierów którzy skorzystali z okazji że transport zatrzymał się w polu.

Podpowiedział drugi.

Nie dokończył bo w tym momencie po ścianie pod którą przywarliśmy, powyżej nas zarechotał grad pocisków. Poleciał grad odprysków od kamiennej ściany, zlewając się równocześnie z hukiem wystrzałów. Porwałem rkm. , chcąc się schować za północną ścianą fundamentów, i w tym momencie uczułem uderzenie w czoło ponad prawym okiem.

  • Odskok do tyłu, do wgłębienia za nami !

Rozkazał dowódca.

Po chwili wszyscy byliśmy w zagłębieniu terenu i przywarliśmy do ziemi. Tu dopiero poczułem że coś ciepłego zalewa mi oko. Otarłem czoło ręką i poczułem lepkość krwi.

  • Dostałem czymś w czoło – rzekłem.

  • Pokaż !

  • Podskoczył do mnie Adam.

W ciemności jednak nie wiele można było zobaczyć. Nie było czasu na oglądanie, bo z oddali dobiegały odgłosy salwy za salwą.

Ta – ta – ta – ta – ta , niosło się w ciszy nocnej.

  • Odskakujemy !

  • Odskakujemy !

  • Odskakujemy !

Ponaglał dowódca.

Rkm. oddałem Adamowi. Sam wyciągniętą chustką przycisnąłem miejsce krwawienia i ruszyliśmy w kierunku północnym. I znowu kręte dróżki, polne miedze. W miejscu wymarszu rozstaliśmy się. Po jaki takim opatrunku czoła, odmaszerowaliśmy z Adamem pierwsi, pozostawiając resztę grupy na miejscu. O godzinie czwartej nad ranem byłem w domu srodze zmachany. Zaraz przede wszystkim oględziny czoła. Dosyć głęboka rana przeorywała czoło w górę od prawego oka. Krwawienie trochę ustało, ale pojawił się ból łamiący kość czoła. Najgorsze było, że na godzinę wpół do siódmej rano, miałem iść jak co dzień do roboty, do firmy niemieckiej wykonującej remont torów na stacji kolejowej w Krzeszowicach. Nie pójść nie było można. Groziło to nawet wywiezieniem do obozu pracy w Płaszowie. A jak tu iść z rozwalonym czołem ? Nie było się co wiele zastanawiać, iść się musiało. Ranę opatrzyłem opatrunkiem przylepiłem plastrem, wszystko skryłem pod naciągniętym nisko nad czoło beretem i wpół do siódmej cichaczem, nie budząc domowników wyruszyłem do roboty. W drodze ból zaczął mi coraz bardziej dokuczać. Jeszcze było ciemno, gdy o godzinie wpół do siódmej wyznaczono mnie do wykonania wyładunku szyn z wagonów kolejowych. Poszedłem ale ból tak niesamowicie zaczął mi dokuczać, że aż mi się w głowie zawracało. Nie mogłem pracować. Trzeba było by chyba iść do lekarza, pomyślałem. Ale jak tu zgłosić, co za powód podać, a potem co w domu powiedzieć, gdy rodzice zobaczą rozwalone czoło. Naraz przyszła mi do głowy myśl, którą szybko zrealizowałem. Wykonywałem opuszczanie z wagonu przy pomocy umocowanego do burty wagonu dźwigu ramiennego, kręcąc korbą. Szyna była zawieszona na linach wysięgników trzech takich dźwigów, obsługiwanych przez trzech pracowników. Na placu składowym trzech pracowników odczepiało opuszczone szyny. Było jeszcze szaro. Kręcąc jedną ręką korba, uniosłem drugą naciągnięty na czoło beret, zerwałem opatrunek. Rana zaczęła krwawić. Roztarłem trochę krew i naraz odskoczyłem z krzykiem od korby, która nadal obracała się, ciągniona opadającą po pochylni szyną. Podbiegli współtowarzysze pracy. Powiedziałem im że korba uderzyła minie w czoło. Chusteczką zakryłem krwawiącą ranę, Jeden z nich zaprowadził mnie do majstra niemca, który brzydko wyklinając, po powierzchniowych oględzinach skierował mnie do lekarza kolejowego, doktora Mieczysława Mazurka, który po powrocie z niewoli w 1940 roku, gdzie dostał się we wrześniu 1939 roku, będąc zmobilizowanym lekarzem wojskowym, pełnił obowiązki lekarza kolejowego Kolei Wschodniej, przyjmując w swojej willi przy ulicy Chrzanowskiej w Krzeszowicach. Gdy wszedłem do poczekalni, wywoływał właśnie kolejnego pacjenta stojąc w drzwiach gabinetu przyjęć. Widząc mnie z zakrwawionym czołem, zaraz mi kazał wejść pierwszemu do gabinetu.

  • Co się stało kolego ? – zapytał.

Odpowiedziałem mu wymyśloną bajkę o uderzeniu korbą dźwigu. Pooglądał ranę i zapytał.

  • To było teraz, czy już parę godzin wcześniej ?

  • Czy to naprawdę korba ?

  • A bardzo boli ?

  • Teraz przed godziną, – kłamałem.

  • Coś mi to nie wygląda !

  • O coś tam jest !

  • Coś tkwi w ranie, pewnie w kości !

Rzekł bliżej oglądając ranę.

Wziął pincetę i po chwili oglądał wyjęty z rany kawałek blaszki. Otarł, oczyścił. Połyskująco zalśnił w kleszczach pincety mały kawałeczek blaszanego pancerza pocisku karabinowego, który przy uderzeniu o ścianę odprysł i uderzył mnie w czoło tam na Woli. A ja myślałem że to kawałek kamienia, odprysk z muru uderzył mnie w czoło powodując zranienie.

Odłożył go, oparzył mi ranę, zabandażował i rzekł do mnie.

  • Lekarzowi trzeba mówić prawdę ! Trzeba mu ufać.

  • Lekarza wojskowego nie tak łatwo oszukać.

  • Mając sporo praktyki, można wiedzieć z czego taki kawałek blaszki może pochodzić.

  • Ale sytuacja do tego zmusza, więc niechaj będzie, zanotujemy że rana od uderzenia korbą w czoło.

  • Nich się goi dobrze i szybko.

  • Dziękuję ! – odparłem służbiście.

W domu też powtórzyłem wersję o uderzeniu korbą w czoło. Uwierzono mi. Po kilku dniach Adam przekazał mi, że uzyskał wiadomość, że to jednak pod semaforem zatrzymany został transport więźniów i jeńców. Kilku z nich uciekło. Ukrywali się w Filipowicach.

Po tych wydarzeniach, dłuższy czas z Adamem się nie kontaktowałem. Prawdę mówiąc unikałem spotkania z nim. Po jakimś czasie doszła mnie wiadomość :

  • Adam Żbik zmarł w szpitalu w Krakowie na tyfus.

Pochowano go na cmentarzu Rakowickim. Po pogrzebie ludzie szeptali.

  • To nie tyfus.

  • Zmarł z ran postrzałowych.

Widocznie na jakiejś akcji nie ominęły go kule niemieckiego wroga.

Ale w jakich okolicznościach , pozostało tajemnicą.

Żbik Adam

>>>><<<<

Dodaj komentarz